Poplista

Wiktor Dyduła, Kasia Sienkiewicz - Nie mówię tak, nie mówię nie
1
Wiktor Dyduła, Kasia Sienkiewicz Nie mówię tak, nie mówię nie
Damiano David - Next Summer
2
Damiano David Next Summer
Dennis Lloyd - Mad World
3
Dennis Lloyd Mad World

Co było grane?

Igo - Cud
00:46
Igo Cud
Kasia Cerekwicka - Na kolana
00:49
Kasia Cerekwicka Na kolana
Hozier - Too Sweet
00:51
Hozier Too Sweet

Tajemnice najstraszniejszego szpitala psychiatrycznego w Polsce. Fragment książki

Szpital psychiatryczny w Tworkach to jedna z najstarszych i największych tego typu instytucji w Polsce. Aktualnie lekarze zajmują się tam osobami zmagającymi się z depresją, stanami lękowymi czy psychozą. O tym, co w rzeczywistości działo się za murami szpitala wiedzą tylko nieliczni. Zapraszamy do lektury przedpremierowego fragmentu książki „Przystanek Tworki” Grzegorza Łysia.
Szpital psychiatryczny w Tworkach, fot. PAP

Najbardziej kontrowersyjną budowlą szpitala była wyróżniająca się brzydotą i pozbawiona gustu, jak twierdzono powszechnie, kaplica katolicka. To dzieło Sztroma, nawiązujące do stylu romańskiego i idei łuku triumfalnego, miało jednak zalety praktyczne, dość wprawdzie osobliwe. Oprócz samej niewielkiej kaplicy w budynku mieściły się mieszkania kapelana, organisty i zakrystiana, prosektorium, a w piwnicy – „trupiarnia” połączona z parterem windą. Winda ta nigdy zresztą nie była używana, bo jeszcze podczas budowy skradziono dźwigające ją łańcuchy.

Największe zainteresowanie prasy i szerokiej publiczności budziła jednak nie architektura Tworek, lecz niebywale jak na Kongresówkę nowoczesne i zbytkowne ich urządzenia techniczne. W szczególności podziwiano oświetlenie elektryczne, po raz pierwszy w Królestwie zainstalowane w szpitalu. „Osiem lamp łukowych, każda o sile tysiąca świec, i pięćset siedemdziesiąt trzy lampki żarowe siły od pięciu do dwudziestu pięciu świec, rozrzucone po pawilonach, dają szpitalowi prawie słoneczne oświetlenie” – zapewniał wysłannik „Tygodnika Illustrowanego”. Autor obszernej relacji w „Kurierze Warszawskim” oceniał natomiast z aprobatą: „Światło, rozprowadzone po wszystkich gmachach, podwórzach, a nawet lasku sosnowym i na folwarku jest równe, czyste i spokojne”. Sieć elektryczną zasilały trzy machiny dynamoelektryczne systemu Edisona napędzane przez osobne lokomobile parowe o mocy dwudziestu pięciu koni mechanicznych każda, zwane „kozami”. Czwarta machina wprawiała w ruch urządzenia wentylacyjne – osiemnaście wiatraków, które obracając się dwa tysiące razy na minutę, w ciągu godziny wysysały ze szpitalnych pomieszczeń dwa tysiące czterysta metrów sześciennych powietrza. Lampy, żarówki i wiatraki dyżurny elektryk mógł dzięki centralnej tablicy rozdzielczej włączać i wyłączać, nie wychodząc ze stacji elektrycznej.

„Przystanek Tworki. Historia pewnego szpitala”

Wśród zwiedzających i fachowców równie wielką furorę co żarówki i machiny dynamoelektryczne robiła inna nowość – kuchnia parowa, pierwsza podobno w Królestwie. Dwanaście miedzianych kotłów umieszczono tu w większych kotłach żelaznych. Para pod ciśnieniem wtłaczana między ich ścianki pozwalała otrzymać wrzątek w czasie od czterech do trzydziestu minut w zależności od wielkości kotła. W specjalnym aparacie można było natomiast ugotować pół korca (ponad 60 kilogramów) ziemniaków w zaledwie osiem–dziesięć minut. Do dzielenia i wydawania potraw służyły stoły o marmurowych podgrzewanych blatach. Jak przystało na XIX wiek, parowe były także pralnia, wielka wyżymaczka centryfugalna oraz suszarnia, skąd codziennie dostarczano na oddziały szpitalne czterdzieści pudów (sześćset sześćdziesiąt kilogramów) czystej bielizny.
O nadzwyczajnym rozmachu inwestycji świadczyło także wiele innych liczb. Tak na przykład rury kanalizacyjne i wodociągowe, które wkopano w ziemię lub wmurowano w ściany zakładu, miały łączną długość prawie dwunastu kilometrów. Dzięki doskonałemu wodociągowi i kanalizacji w pawilonach szpitalnych można było zamontować aż dwadzieścia osiem miedzianych wanien, dziewięćdziesiąt siedem waterklozetów, trzydzieści dziewięć pisuarów, dziewięćdziesiąt osiem zlewów, trzydzieści siedem umywalni. Z uwagi na „specjalność instytucji”, jak zauważano oględnie w gazetach, krany mogli jednak odkręcać i zakręcać niedostępnymi dla pacjentów kluczami jedynie pracownicy szpitala.

Już po zakończeniu budowy okazało się zresztą, że owa „specjalność” nie do końca została przez wykonawców zrozumiana. Podczas formalnego odbioru szpitala przez Radę jedyny w komisji odbiorczej psychiatra – profesor Popow – dostrzegł wprawnym okiem trzy niebezpieczne detale mogące przyciągnąć uwagę chorych. Tak więc w niektórych izbach chory mógł się schować przed wzrokiem personelu za drzwiami, w miejscu, gdzie znajdował się wentylator z rączką w kształcie haczyka, „bardzo dogodnego do zaczepienia stryczka”. Podobnie „w wychodkach sedesy były oddzielone drewnianymi przegrodami utrudniającymi nadzór w miejscu, gdzie chorzy najczęściej popełniają samobójstwo, co dokonać tym łatwiej, że przeprowadzone pod sufitem rury wodociągowe doskonale nadawały się do założenia sznurka”. I wreszcie piece, alarmował profesor, we wszystkich pomieszczeniach postawiono w pewnej odległości od ściany i połączono z nią rurą żelazną, na którą niezmiernie łatwo było zarzucić pętlicę w celach samobójczych. Komisja odbiorcza miała pod adresem wykonawców wiele innych poważnych zarzutów, takich jak niestaranne tynkowanie, niskiej jakości piece i nieszczelne okna, ale ci w większości je arogancko odrzucili. „Jeżeli tynki przy drzwiach odpadają, to po cóż niemi trzaskają?” – wypominali. Jednak uwagi profesora Popowa potraktowali z należytą powagą – zlikwidowano rączki przy wentylatorach, obniżono przegrody w WC i przestawiono piece.

fot. materiały promocyjne

Łuna świateł nad Tworkami zwiastowała całej okolicy nową epokę. Jak sądził wnikliwy autor artykułu z „Kuriera Warszawskiego”: „Dzięki obszernemu terytorium zakład szpitalny, pomimo swego ogromu, gdyż zawrze około tysiąc dwustu mieszkańców, licząc chorych, służbę zdrowia i oficjalistów administracyjnych, w niedługim czasie ma się powiększyć. […] Przy takim wzroście zakładu i okolica musi się ożywić i, jak słusznie przewidują, w pobliżu Tworek w niedługim czasie utworzy się miasteczko, w którem niezawodnie zakwitnie ruch i handel”. Lecz nowoczesność wkraczała nad Utratę w cierniowej koronie, nierozłącznie związana z szaleństwem. Półtora wieku później autor filmu dokumentalnego o Tworkach nazwał szpital „fabryką cierpienia”. W pierwszych latach istnienia Tworki – ze swoimi surowymi murami, wieżą ciśnień i dziesiątkami kominów dymiących przez większą część roku – rzeczywiście wyglądały jak zbudowana w szczerym polu fabryka. Na splantowanie dziedzińców, budowę ścieżek i urządzenie zieleni zabrakło pieniędzy.

Fragment pochodzi z książki Grzegorza Łysia „Przystanek Tworki. Historia pewnego szpitala” (W.A.B.). Premiera 04.06.2025.

Polecamy

Więcej z kategorii: Styl życia

Najchętniej czytane